Włodzimierz Kowaliński

Włodzimierz Kowaliński - Malarstwo włoskie

Kliknij by przejść do Galerii 3D
„ Kowaliński musi polemizować z tradycyjnym, akademickim ukazywaniem aktu, prowadzić dialog z tradycją malarstwa i fotografii. Artysta zabłysnął w latach 90. Powstałe wówczas prace prezentowane w pierwszej galerii Grażyny Kulczyk przy ul. Św. Marcin, powstały na przekór perfekcyjnym zdjęciom reklamowym, były poruszone i miały niespotykane efekty kolorystyczno-świetlne. Ich autor bowiem, korzystał z drapanych klisz, rozmaicie inscenizował przestrzenie, w których umieszczał modelki, które niekiedy „tatuował” światłem. I gorszył tradycjonalistów, bo mieszał światła, co w podręcznikach było uznawane za błąd. „Mieszałem flesze – mówi artysta – jarzeniówki, światło żarowe i patrzyłem ile materia fotograficzna może znieść ?”. Później były inne, rozmaite eksperymenty przestrzenno-świetlne. Uzyskane doświadczenie wykorzystał fotograf w kontynuowanym cyklu „Malarstwo włoskie”. Kowaliński w tych pracach nawiązuje do układów postaci w obrazach takich malarzy jak: François Boucher, Theodoor van Rombouts, Théodore Chassériau, Jacques-Louis David. Interesuje go bowiem konfrontacja dawnych, głównie barokowych póz z postacią naturalnie zachowującej się, współczesnej dziewczyny. Skłania w ten sposób odbiorcę do myślenia o zmieniających się kanonach piękna i obyczajowości. A przy tym nie rezygnuje z eksponowania kobiecego ciała, czasami zmieniając rodzaj fascynacji erotycznej bohaterów z miłości heteroseksualnej na homoseksualną. W przypadku tych prac bardzo interesująca jest realizacja i efekty jakie uzyskuje autor ,posługując się niezwykłym środkiem wyrazu, którym, w tym przypadku, jest malowanie światłem czy raczej stopniowe budowanie obrazu poprzez wydobywanie go z ciemności. Poza tym tak wytrawny fotograf doskonale musiał zdawać sobie sprawę, że w inny sposób nie uzyskałby ani takiego przenikania figur i materii, ani takich gradacji tonalnych. Na uwagę zasługuje również drugi z prezentowanych na wystawie cykli, a mianowicie „Antynomie”. W czarno-białych kompozycjach, roboczo nazywanych „Dagerotypami”, fotografik zderza przedstawienia swobodnie a nawet wulgarnie zachowującej się młodej kobiety z naszych czasów z efektami dagerotypii, techniki powstałej ponad 170 lat temu. Taka zbitka odsyła widza do I połowy XIX wieku kiedy panowały inne kanony, obyczaje i sposoby ukazywania postaci kobiecej oraz zachęca do porównań rygorystycznej epoki wiktoriańskiej z czasami współczesnymi.” Andrzej Haegenbarth
Kliknij by przejść do Galerii 3D